YouTube będzie mieć kłopot? Tym razem nie za kontrowersyjnych twórców, a za to, że na jego platformie krążą pełne wersje hitów Disneya i Netflixa. Co gorsza z reklamami znanych marek w tle.
Pirackie treści wracają i to nie do szemranych stron w ciemnych zakamarkach internetu, tylko prosto na główną stronę YouTube’a. Mimo że platforma chwali się swoim systemem Content ID, który ma automatycznie wykrywać naruszenia praw autorskich, piraci znowu są o krok przed gigantem. Tym razem chodzi o pełnometrażowe hity, w tym „Lilo & Stitch” od Disneya i „Captain America: Brave New World”.
- 50% użytkowników Netflixa ogląda jeden gatunek! Firma rozszerza ofertę
- SkyShowtime za darmo na miesiąc! Sprawdź czy możesz skorzystać
YouTube promuje pirackie filmy. I to z reklamami Disneya i HBO
Z raportu Adalytics wynika, że twórcy nielegalnych kopii potrafią sprytnie obejść zabezpieczenia YouTube’a. Jak? Wystarczy lekko przyciąć obraz, odwrócić ujęcia, odbić materiał lustrzanie albo wrzucić jakieś przypadkowe klipy. Filmy takie jak „Lilo & Stitch” zdobyły ponad 200 tysięcy wyświetleń i to w krótkim czasie.
Największy absurd? Algorytm YouTube’a sam polecał te pirackie wersje użytkownikom. A przecież mowa o premierach, które powinny być dostępne tylko w kinach lub na płatnych platformach.
Według Motion Picture Association, piractwo co roku kosztuje hollywoodzkie wytwórnie około miliarda dolarów. To nawet 15% wszystkich przychodów z kin w Ameryce Północnej. Kiedy więc YouTube promuje pirackie treści, uderza nie tylko w twórców, ale też w cały model finansowy branży.
Źródło: YouTube
W tym samym raporcie wskazano, że przy tych pirackich filmach wyświetlały się reklamy Disneya, HBO Max i Focus Features, czyli marek, których treści zostały skradzione. Wszystko dlatego, że reklamodawcy często nie wiedzą, gdzie ich spoty trafia. System reklamowy YouTube’a działa w dużej mierze automatycznie, a kontrola nad miejscem emisji bywa, delikatnie mówiąc, ograniczona.
Wielu reklamodawców dowiaduje się o tym dopiero po fakcie, kiedy materiał zostanie usunięty z powodu naruszenia zasad, takich jak piractwo, mowa nienawiści czy nagość. Platforma twierdzi, że około 90% filmów oznaczonych przez Content ID zostaje na serwisie za zgodą właścicieli praw. Brzmi dobrze, ale brakuje jednego, YouTube nie mówi, ile z usuniętych filmów to nowości kinowe, które dopiero co trafiły na rynek.
Co więcej, niektóre firmy jak np. Quote.com zauważają, że ich reklamy pojawiają się coraz częściej przy treściach, które potem znikają z platformy. Zaufanie do systemu reklamowego YouTube’a topnieje, i trudno się dziwić.
YouTube usunął kanały odpowiedzialne za publikację pirackich treści, ale nie zdradził, czy sam zarobił coś na reklamach emitowanych przy tych filmach. W teorii reklamodawcy mogą dostać zwrot pieniędzy, ale tylko jeśli sami o to poproszą.
Tymczasem branża filmowa i reklamowa żąda większej przejrzystości i lepszej kontroli nad tym, gdzie trafiają ich treści i pieniądze. Bo jeśli YouTube nie ogarnie sytuacji, może się okazać, że piractwo wraca do mainstreamu.
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.






