>

Stranger Formats. Dlaczego Netflix tnie seriale i naszą cierpliwość?

Nowy sezon? Hola, hola. Coraz częściej dostajemy tylko połowę. Netflix z uporem godnym maniaka dzieli swoje flagowe seriale na części – niby „dla dobra widza”. Ale czy na pewno? Czy to przemyślana strategia, czy już zwykła manipulacja emocjami?

Stało się. Drugi sezon „Sandmana”, jednej z najbardziej wyczekiwanych premier Netfliksa, pojawił się na początku lipca… ale tylko częściowo. Sześć odcinków i basta, można się rozejść. Na finałowe pięć trzeba było poczekać trzy tygodnie. Po co? Nie mam pojęcia.

Serialowy „Sandman”, przeciwnie do komiksowego pierwowzoru, ma w sobie niewiele filozofii, którą warto kontemplować. Powiem wręcz, że im bliżej finału, tym cała historia się mocno rozcieńcza i z komiksowego mroku niewiele zostaje.

Drugi sezon „Sandmana” to tylko najnowszy przykład taktyki Netfliksa, a przecież podobnie było z „Wiedźminem” i „Ozark”. Coraz więcej tytułów trafia do nas w rozczłonkowanych porcjach – sezon podzielony na „część pierwszą” i „część drugą”, oddzielone tygodniami, czasem miesiącami. Tylko właściwie: po co?

Kiedy fabułę buduje się odcinek po odcinku, gdy każda scena osiada w głowie jak opowieść przy ognisku, przymusowe zatrzymanie narracji wybija z rytmu. I nie – to nie to samo, co klasyczne, tygodniowe emisje znane z HBO czy Apple TV+. Tam odcinki są pisane z myślą o takim rytmie.

Ba, oglądanie ciurkiem „Rozdzielenia” czy „Fundacji” wręcz mogłoby zaszkodzić ich odbiorowi – pauza na przemyślenie tego, co zobaczyliśmy w 50-60-minutowym odcinku jest wręcz wskazana. Z Netfliksem jest inaczej.

Algorytm wie lepiej?

Netflix tłumaczy dzielenie sezonów pragmatycznie – to rzekomo sposób na „przedłużenie życia tytułu”. W języku platformy streamingowej oznacza to: więcej dni, tygodni i miesięcy, w których serial pojawia się w mediach społecznościowych, w wyszukiwaniach, w rekomendacjach, na paskach „top 10”.

Zamiast jednego medialnego boomu – dwa, a nawet trzy „momenty”. Strategia ma sens w tabeli Excela: więcej okazji do promocji, więcej tygodni aktywnej subskrypcji, więcej danych do analizy.

Drugi sezon „Sandmana” został podzielony na dwie części – nie wyszło to mu na dobre

Ale tu nie chodzi o to, co ma sens na papierze. Chodzi o to, że Netflix przestaje być platformą do oglądania historii, a staje się maszyną do dawkowania szumu. Ten trend narasta – coraz więcej tytułów jest dzielonych bez fabularnego uzasadnienia, jakby sam rytm narracji przestał mieć znaczenie.

Nawet miniseriale zaczynają być „na raty”. A to nie tylko niepokojące – to wypacza samą ideę serialowości, która przecież od początku opierała się na rytmie, ale rytmie z sensem.

Czy gdyby trzeci sezon „Wiedźmina” wyszedł w całości, mógłby liczyć na lepszy odbiór? Pewnie nie, ale mielibyśmy go z głowy w góra dwa wieczory

Dawniej ten rytm ustalali twórcy. Dziś ustala go algorytm. A właściwie cały zespół algorytmów, które na podstawie naszych kliknięć, pauz, rewizyt i maratonów podpowiadają, kiedy opłaca się zatrzymać akcję, a kiedy ją wznowić.

To nie jest już logika artystyczna – to logika retencji. Widz nie ma już nic wspólnego z odbiorcą opowieści. Jest użytkownikiem, którego uwaga jest monetyzowana jak czas antenowy w telewizji lat 90.

Czwarty sezon „Ozark” także został podzielony, ale nie zaszkodziło mu to, bo to dobry serial do samego końca

Bela Bajaria, jedna z głównych architektek obecnej strategii, mówi, że dzielenie sezonów to „szansa na pogłębienie relacji widza z historią”. Cóż – trudno o bardziej cyniczne ujęcie. Bo ta „relacja” ma coraz mniej wspólnego z immersją, a coraz więcej z uzależnieniem.

To nie opowieść nas wciąga – to platforma, która każe nam wracać w wyznaczonym czasie, bo „jeszcze nie wszystko ci pokazaliśmy”.

W takiej rzeczywistości opowieść przestaje być główną wartością. Staje się tylko pretekstem. A to już nie jest tylko kwestia frustracji widza – to fundamentalna zmiana w traktowaniu narracji jako medium. Netflix, który kiedyś zachwycał odwagą formalną, dziś staje się jej antytezą. Szuka formy nie tam, gdzie powstaje sztuka, ale tam, gdzie można optymalizować liczbę dni aktywnej subskrypcji.

Zrywana ciągłość opowieści

Dzielenie sezonów to coś więcej niż tylko logistyczny zabieg. To brutalna ingerencja w rytm odbioru, która podważa jedną z najważniejszych wartości, jakie niesie ze sobą dobra opowieść: ciągłość.

W świecie, w którym coraz trudniej o skupienie i coraz łatwiej się rozproszyć, seriale przez lata pełniły funkcję bezpiecznej przystani. Pozwalały uciec od natłoku powiadomień, rutyny dnia codziennego, napięcia informacyjnego.

Wystarczyło kilka odcinków, by świat przedstawiony pochłonął nas bez reszty – i nawet jeśli wracaliśmy do niego przez kilka wieczorów z rzędu, mieliśmy pewność, że to my kontrolujemy jego puls.

Dzielenie sezonów burzy ten porządek. Przerywa podróż, zanim naprawdę się zacznie. Nawet jeśli dostajemy pięć czy sześć odcinków – to tylko iluzja pełni. To jak dostać bilet na koncert, który kończy się po pierwszym akcie, z zapowiedzią, że ciąg dalszy będzie „później” – może za miesiąc, może za trzy. Ale emocja już nie wróci. Zostaje wytrącona z torów, rozproszona, rozmyta.

Warto przy tym pamiętać, że większość współczesnych seriali Netfliksa nie jest budowana z myślą o przerwach. To nie są osobne, samowystarczalne epizody – jak kiedyś w tasiemcach typu „Dr House” czy „Z Archiwum X” – ale długie, rozciągnięte opowieści przypominające bardziej powieść niż zbiór opowiadań.

Narracje skonstruowane tak, by rosły i gęstniały z odcinka na odcinek, by kulminacja miała siłę tylko wtedy, gdy poprzedza ją nieprzerwane budowanie napięcia. W przypadku seriali dzielonych na części – jak drugi sezon „Sandmana” czy czwarty sezon „Stranger Things” – ta wewnętrzna dynamika zostaje przerwana. Nie dlatego, że tak chciał autor. Ale dlatego, że platforma uznała, że lepiej będzie „rozciągnąć zainteresowanie”. Tyle że to nie działa.

Pamiętacie „Z Archiwum X”? To idealny przykład serialu, w którym większość odcinków stanowiło zamknięte historie

Jest jeszcze inny aspekt tej fragmentacji: rozpad więzi widza z bohaterem. W dobrym serialu zżywamy się z postaciami. Znamy ich nawyki, dylematy, gesty. Po kilku odcinkach zaczynamy reagować emocjonalnie na ich wybory, śledzimy niuanse spojrzeń, przewidujemy reakcje. Kiedy jednak opowieść zostaje przerwana – i to nie przez koniec sezonu, ale w jego środku – ta relacja słabnie.

Gdy wracamy po dwóch miesiącach, musimy niemal „nauczyć się” świata serialu od nowa. Przypomina to próbę kontynuowania snu, z którego wybudził nas budzik o 4 rano – niby wiemy, że możemy jeszcze pospać, ale nie będzie to już sen jakościowy.

„The Boys” to serial, którego lepiej nie oglądać ciurkiem, a lepiej go sobie dawkować

To właśnie dlatego wiele dzielonych sezonów nie zostaje w zbiorowej pamięci tak długo, jakby mogły. O ich losie nie decyduje wyłącznie jakość fabuły, scenariusza czy gry aktorskiej – ale to, jak bardzo pozwolono im wybrzmieć ciągiem.

„Gra o tron”, „The Last of Us”, „The Morning Show”, „The Boys” czy nawet „The Bear” – wszystkie te tytuły zyskiwały dzięki rytmowi, który był spójny, konsekwentny i przemyślany. Dzielone sezony Netfliksa nie mają tej siły – nie dlatego, że są gorzej napisane, ale dlatego, że rozpadły się na kawałki, zanim zdążyły zapaść w pamięć.

Emocje na pasku postępu

Dzisiejsze seriale są tworzone z myślą o emocjonalnym zanurzeniu. To nie są jednorazowe strzały dopaminy ani krótkie filmiki na scrollowanym ekranie – to wielogodzinne doświadczenia, które mają wciągać bez reszty. I właśnie dlatego sposób ich dawkowania ma fundamentalne znaczenie. Dzielenie sezonu na części to nie tylko kwestia struktury premiery – to decyzja, która realnie zmienia, jak czujemy, przeżywamy i zapamiętujemy historię.

Choć „Squid Game” sezon 2 i 3 są traktowane osobno, to tak naprawdę jedna seria przecięta na pół

W klasycznym modelu Netfliksa, który zrewolucjonizował sposób oglądania, dostawaliśmy wszystko od razu – sezon jako pełną, zamkniętą opowieść, gotową do pochłonięcia w jeden wieczór albo w siedem. Każdy mógł wybrać własne tempo, własny rytm, własny poziom emocjonalnego zaangażowania.

Binge-watching był czymś więcej niż tylko „maratonem” – był sposobem budowania więzi z bohaterami, świata przedstawionego, a nawet z samym sobą. Czasem to właśnie te nieprzespane noce zostawały z nami dłużej niż sama fabuła.

Dzisiejszy model – sezon dzielony na dwie lub trzy części – brutalnie ten rytm rozrywa. Nie jesteśmy już zaproszeni do uczestnictwa w opowieści, ale do wyczekiwania na jej fragmenty. A wyczekiwanie nie zawsze potęguje napięcie – czasem po prostu rozmywa emocje. Wrócić do serialu po dwóch miesiącach to nie to samo, co kliknąć „oglądaj dalej”. To jak wrócić do listu miłosnego po długim rozstaniu i odkryć, że uczucie już nie grzeje tak samo.

Finałowy sezon „Stranger Things” został podzielony aż na trzy części, a ostatni odcinek obejrzymy dopiero w Nowy Rok 2026

Dzielenie sezonów zmienia też sposób, w jaki reagujemy na kluczowe momenty. Emocje, które kiedyś miały naturalny ciąg dalszy – rozwiązanie, konfrontację, katharsis – teraz często zawisają w próżni. Widz zostaje z cliffhangerem i niczym więcej. To nie napięcie – to emocjonalne zawieszenie. A człowiek nie znosi pustki. Albo znajdzie sobie inny serial, albo po prostu zapomni, co czuł.

To doświadczenie przypomina dziś raczej korzystanie z aplikacji niż oglądanie sztuki. Seriale stają się interfejsem: pasek postępu pokazuje, ile odcinków już za nami, a ile jeszcze zostanie odblokowanych „w późniejszym terminie”. Przeżywanie historii zostaje rozpisane na harmonogram. Emocje są zarządzane z poziomu panelu analitycznego. To jakbyśmy dostawali do ręki książkę z zablokowanymi rozdziałami i informacją: reszta dostępna po aktualizacji w przyszłym kwartale.

I nie ma w tym nic przypadkowego. Dzieląc sezony, Netflix nie tylko optymalizuje zaangażowanie, ale też kalkuluje rozłożenie napięcia na większą liczbę miesięcy subskrypcyjnych. Jeżeli interesuje Cię konkretny serial, nie wykupisz okresu próbnego i nie obejrzysz całego sezonu – musisz zapłacić i wrócić.

Musisz się uzależnić, bo nowy element historii może pojawić się jak grom z jasnego nieba. Tak właśnie rozumuje Netflix. Finansowo – ma to sens. Emocjonalnie – jest zaprzeczeniem binge-watchingu.

Dwie części to za mało, podzielmy sezon na trzy!

Jeśli ktoś jeszcze myślał, że to tylko chwilowa fanaberia, Netflix rozwiewa te złudzenia. Piąty sezon „Stranger Things”, kulminacja jednej z najważniejszych franczyz platformy, zostanie podzielony nie na dwie, a trzy części. Trzy! Trzy osobne premiery. Trzy kampanie promocyjne.

Po co? Oficjalnie – by nadać każdej części odpowiednią wagę. Nieoficjalnie – wiadomo. Więcej tweetów, więcej hype’u, więcej tygodni, w których Netflix jest tematem. Tyle że narracja rozdrobniona do tego stopnia zaczyna przypominać reklamową układankę, a nie zamkniętą historię.

Wyobraźmy sobie „Powrót króla” Tolkiena puszczony w kinach w trzech osobnych terminach – z cliffhangerem po Helmowym Jarze i ciszą przez dwa miesiące. Jak bardzo zniknęłoby napięcie, jak szybko wywietrzałaby magia? Netflix chyba tego nie czuje – że intensywność emocji, raz przerwana, niekoniecznie wróci z tą samą siłą.

Jeśli serial to opowieść, a opowieść to forma sztuki, to trzeba ją traktować jak coś więcej niż towar w magazynie. Dzielenie sezonów może i dobrze wygląda w prezentacji dla inwestorów, ale dla widza to jak rozgrzebaną książkę zamknąć w połowie – i poprosić o powrót, kiedy emocje dawno opadły.

Netflix, który kiedyś dawał wolność, dziś zaczyna nią handlować. A sztuka, która jest dawkowana jak kredyt – na raty, z opóźnieniem, w zależności od strategii korporacyjnej – szybko traci na znaczeniu. Bo opowieść nie znosi pauzy wymuszonej tabelką. I nie ma nic gorszego niż sen, z którego ktoś budzi nas w najciekawszym momencie. A potem każe wracać jeszcze dwa razy.

To również warto przeczytać!

Marcepan

Najnowsze artykuły

Najnowsza perełka z Leonardo DiCaprio na VOD! Wielki kinowy hit

Wiemy już, kiedy film „Jedna bitwa po drugiej” z Leonardo DiCaprio trafi na platformy VOD!…

5 listopada 2025

Serial o największej katastrofie morskiej Polski już na Netflixie!

Nowy serial „Heweliusz” od twórców „Wielkiej wody” debiutuje na platformie Netflix. To poruszająca, pięcioodcinkowa opowieść…

5 listopada 2025

Co oglądać w HBO Max? Najciekawsze nowe filmy i seriale

Co obejrzeć w HBO Max? Jakie filmy i seriale warto teraz zobaczyć? Szukając odpowiedzi na…

5 listopada 2025

PS5 ma nowy hit! Gra 2024 roku wreszcie trafia na konsole

Jeden z najlepiej ocenianych tytułów 2024 roku trafia wreszcie na konsole. Satisfactory, dotąd dostępne wyłącznie…

5 listopada 2025

Turbo okazja na Samsung OLED 55 cali! Najbardziej opłacalny?

Najbardziej opłacalny telewizor OLED w Polsce?! Już teraz może być Twój w turbo niskiej cenie!…

5 listopada 2025

Eurosport 1 i 2 trafiają do TV online! Dobra wiadomość dla kibiców

Pilot WP wzmacnia swoją ofertę sportową. Już teraz do platformy dołączają nowe kanały Eurosport 1…

5 listopada 2025